Ochotnicza Straż Pożarna w Nowym Targu

Menu

Ostatnia informacja


16 kwiecien 2024

Dnia 4 maja 2024 o godzinie 17:00 w Kościele Św. Anny w Nowym Targu odbędzie się Msza Strażacka. Zapraszamy!

Wyjazdy OSP w 2019 roku
Stan na 11.03.2019
 
Pożar 5
Miejscowe zagrożenie 17
Ćwiczenia 0
Alarm falszywy 5
Zabezpieczenie 3
Razem
30




Ciągle te koty. Strażacy: - Jesteśmy wzywani praktycznie do wszystkiego

Ciągle te koty. Strażacy: - Jesteśmy wzywani praktycznie do wszystkiego - [ 29 sierpień 2014r ]

W dniu 27 sierpnia 2014 woku w Gazecie Wyborczej ukazał się ciekawy artykuł Pani Katarzyny Sowula przedstawiający pracę strażaków.

Katarzyna Sowula

Ludzie krzyczą, że człowiek na balkonie wisi; panowie, szybciej. Podjeżdżamy - wisi, sylwetka w garniturze. Ale nagle zaczyna skakać po balkonach! No, mówię, człowiek tak nie skacze... I jak to się odwróciło, to zamarliśmy

Przejeżdżamy na sygnale, to ludzie - głowa w górę. Bo pewnie pożar albo kot na drzewie. A my jesteśmy wzywani praktycznie do wszystkiego.

Kurier z bombą

Jednostka Ratowniczo-Gaśnicza nr 3 na Polnej w Warszawie. - Policjanci przyjechali, żeby zatrzymanemu kajdanki przeciąć, bo się kluczyk złamał. Czasami chcą, żeby wejść przez okno do mieszkania i otworzyć drzwi. Człowiek wchodzi i nigdy nie wie, co tam zastanie. W mieszkaniu pełno dymu, a facet zabawia się z dmuchaną lalą i wielce zdziwiony, co my tam robimy. A często brud, smród, śmieci po sufit, robaki takie, że się roi, trzepiemy ubranie. Do tego agresywne zwierzęta, psy, zresztą i niektóre koty to jak tygrysy, potrafią przegryźć rękawicę. Raz ktoś zasłabł, wchodzimy, a tam wąż zasuwa po podłodze, trzeba było wzywać gościa, co się zna na wężach. Albo otwieram okno i już czuję ten zapach, do tego to nigdy się pani nie przyzwyczai, jak zwłoki długo leżą w zamkniętym pomieszczeniu. Kiedyś wnuczek babcię dla 50 zł zadźgał, a potem wracał i wynosił różne rzeczy w walizeczce. Inny mężczyzna fałszował pieniądze i kurier przyniósł mu przesyłkę z bombą. Albo bimber pędzili i też walnęło, wywaliło drzwi i okno. W sumie to szybciej by było, jakbyśmy pani wymienili, do czego nas nie wzywają. Najlepszy jest "dziwny zapach". Jedziemy, nic nie czuć, czujniki milczą. A, to panowie może kawki? Bo ludziom się nudzi, są samotni, chcą pogadać.

Palec w lufie

- No więc współpraca z policją i z pogotowiem. Z pogotowia dzwonią, że dziecko wsadziło paluszek do sitka w zlewie. Albo do lufy czołgu. Czołg mały, a problem duży - i trzeba piłować. I żebyśmy obrączki ściągali, bo palec puchnie, a jubiler nie daje rady. Złoto albo srebro przepiłuje się i odegnie, ale stal chirurgiczna ani drgnie. A my mamy taką delikatną szlifiereczkę precyzyjną i ścierną tarczą pomalutku... Kiedyś chłopakowi, co pracował w szybie windowym i spadł na druty, gruby drut ramię na wylot przebił. Nie cięliśmy w szpitalu sprzętem mechanicznym, bo wibracje za duże, tylko ręczną szlifierką, jak najkrócej. Poza tym wynosimy pacjentów, których pracownicy pogotowia nie dają rady znieść na noszach, ewakuacja przez balkon albo okno, na specjalistycznym noszaku i podnośniku. Niedawno mężczyznę znosiliśmy, 350 kilo ważył.

Skokochron

- Przy próbach samobójczych jedziemy jako zabezpieczenie. Czasem jest psycholog z policji, prowadzi negocjacje. Bywa, że ktoś gaz poodkręca, przy okazji może wysadzić mieszkanie. Jeden 16-latek groził, że się zabije, wyskoczył do nas ze sprejem i zapałkami, miotacz ognia sobie zrobił.

Na osobę, która chce skoczyć, mówimy "skoczek". Był czas, że ciągle mieliśmy takie zgłoszenia, nie wiem, pora roku, pogoda czy co. Przyniesienie i rozłożenie poduszki, czyli skokochronu, trwa kilkadziesiąt sekund, ale czasem, żeby się ustawić, trzeba usunąć ogrodzenie albo wyciąć krzewy. W niektórych przypadkach musimy zabezpieczyć taką osobę silnym prądem wody, żeby zatrzymać ją w miejscu i uniemożliwić jej skok.

Niektórzy ludzie chcą tylko pomocy, chcą zwrócić na siebie uwagę - w Wigilię babcia chodziła na siódmym piętrze po drugiej stronie barierki i krzyczała, że jest głodna. No, ale niestety zdarza się i tak, że przyjeżdżamy za późno. Raz mężczyzna rzucił się z kładki nad jezdnią i akurat przejeżdżało auto, wpadł do środka, sam zginął i zabił pasażera.

Straż pożarna: żłobki nie spełniają norm bezpieczeństwa


Dziwny facet w garniturze

- Człowiek by w życiu nie pomyślał, że mu się coś takiego przytrafi. Na JRG4 mieliśmy zgłoszenie "pożar mieszkania w bloku". Ludzie krzyczą, że człowiek na balkonie wisi; panowie, szybciej. Podjeżdżamy - wisi, sylwetka w garniturze. Ale nagle zaczyna skakać po balkonach! No, mówię, człowiek tak nie skacze... I jak to się odwróciło, to zamarliśmy. Szympans. W garniturze, w białej koszuli i krawacie! Ktoś w mieszkaniu trzymał i wyszedł na chwilę, a zostawił zdaje się coś na kuchence, ludzie tak często mówią, tylko na chwileczkę, do sklepu po masełko. Małpa pożar wywołała i uciekła przez okno. Dowódca mówi: jak my go teraz zdejmiemy? Ale wrócił właściciel i małpa od razu na dół, przybiegła i przytuliła się jak dziecko.

Gienia idzie na spacer

Kiedy Gienia spacerowała po elewacji domu studenckiego Żaczek na Wołoskiej, stała się na chwilę gwiazdą telewizji. Podnośnik straży poruszał się wolno, a ona miała osiem potężnych nóg. W końcu znudziło jej się znikanie pod parapetami, znalazła swoje okno na ósmym piętrze i grzecznie weszła do pudełka na kanapki.

- To był ogromny włochaty pająk, chyba ptasznik. Wyjazdów do zwierząt mamy bardzo dużo, współpracujemy w Ekopatrolem i Strażą dla Zwierząt. Paw uciekł z Łazienek, siedział na bloku i piał tak, że budził pół osiedla, no one to się czują zupełnie bezkarne (śmiech). Łoś nadział się na ogrodzenie i trzeba go było zdjąć, a niedawno fragment glazury wycinaliśmy w łazience, bo fretka utknęła w przewodzie kominowym. Nie na wszystko są procedury, musimy robić burzę mózgów. Ktoś nam radził, żeby jej linkę rzucić. Jasne, mówię, może panu rzucę? Myśleliśmy też o swetrze moherowym, że się wczepi pazurkami i ją podciągniemy. Dobrze, że kobieta zgodziła się, żeby ciąć; właściciel fretki musiał oczywiście podpisać, że pokryje koszty. No i te koty. Ludzie się litują, a on wcale nie chce zejść, za chwilę znowu siedzi na drzewie. Blokujemy wjazd na posesję, mieszkańcy się denerwują. Jak jest wezwanie do wypadku, wyjechanie stamtąd zabiera czas. Znudzi mu się i zgłodnieje, to sam zejdzie. Niech mi pani powie, czy ktoś widział kiedyś szkielet kota na drzewie?

JRG4 na Chłodnej. -Kota z drzewa zdjęliśmy, właścicielka wdzięczna, herbatą nas poczęstowała. Wypiliśmy i odjazd. No i w tym momencie kot wskoczył nam pod koła.

Ekopatrol

- Co roku mamy też mnóstwo zgłoszeń do owadów. Jeździ się w kapeluszach pszczelarskich, ale one mają swoje sposoby i ludzie na nas jak na wariatów patrzą, że tańce uskuteczniamy. Najgorzej, jak szerszenie atakują, to jakby ktoś kamykami ciskał. Kiedyś odpędzaliśmy je rakietami do badmintona. Od 2011 roku w większości przypadków zabezpieczamy teren, a właściciel posesji musi sprowadzić na własny koszt firmę, która owady usunie. Jest jeszcze jedna zmiana: teraz po akcji bezpańskie zwierzęta są odwożone do zoo albo do schroniska przez Ekopatrol Straży Miejskiej. No i wreszcie jest tak, że jak osoba poszkodowana wychodzi ze szpitala, to wie, gdzie odebrać swojego zwierzaka. Kiedyś nikogo to nie obchodziło i co niby mieliśmy z nimi robić? Hodować tu w jednostce na parkingu? (śmiech).

Hobbystyczne zacięcia

- Jak "człowiek-pająk" wspinał się nielegalnie na hotel Marriott, to żeby go nie przestraszyć, żeby nie odpadł, pozwolono mu wejść. Pojechała tam grupa wysokościowa z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 7 na Bemowie, która specjalizuje się w ratownictwie wysokościowym. Oni mają przeszkolenie alpinistyczne i sprzęt. Jak nie możemy się gdzieś wspiąć albo wyciągnąć kogoś z zagłębienia terenu, to ich wzywamy.

To są takie hobbystyczne zacięcia. W stolicy mamy 17 jednostek, w tym kilka specjalistycznych. Grupę ratownictwa medycznego - do zdarzeń masowych, jak np. wypadek autobusu. Błyskawicznie przyjeżdża 8-10 ratowników, mają namiot, torby medyczne. Grupę ratownictwa chemiczno-ekologicznego - kiedy jest nieznana substancja, rozpylony gaz, rtęć. Sprawdzają, określają sposób zabezpieczenia. Jest grupa ratownictwa technicznego z ciężkim sprzętem do usuwania samochodów, wraków, i poszukiwawcza - z psami i sprzętem do nasłuchiwania, czy ofiary katastrof są uwięzione pod gruzami. I grupa ratownictwa wodno-nurkowego.

Jaki jest najbardziej zmaskulinizowany zawód? Wcale nie górnictwo. Strażak idzie na tacierzyńskie


Nóż nurkowy Orca

(Siedzimy w garażu w JRG1, w samochodzie ratownictwa wodnego. Sprzęt na półkach to m.in.: boja dekompresyjna, pasy transportowe, latarki, nóż nurkowy Orca, echosonda; na dachu: ponton; obok czerwone łodzie). - Poszukujemy pojazdów, podnosimy je z wody. Zabezpieczamy tereny powodziowe, zdarza się też pomoc organom śledczym w szukaniu śladów zbrodni. No i topielcy. Przeszukujemy obszary za łodzią sonarem, na monitorze wyświetlają się cienie, kontury i wiemy mniej więcej, gdzie szukać. Niestety, czasem nawet jeśli uda nam się przywrócić osobie, która się topiła, czynności życiowe, to później zdarza się, że w wyniku nieodwracalnych zmian w mózgu przez zbyt długie przebywanie pod wodą taka osoba umiera.

Wisła jest bardzo zdradliwa, są zawirowania, zagłębienia, silny prąd wody. Dla nas to jest też niebezpieczne i bywa, że nie jesteśmy w stanie podjąć działań. W zimie ludzie na spacery chodzą, a ten lód to jak ser szwajcarski. Albo łódka się wywróci. Kiedyś mały samolot wylądował, pilot się wydostał, chciał dopłynąć na brzeg i niestety, nie udało się. Dwóch chłopaków jechało samochodem, wpadli do rzeki, nie dali rady otworzyć drzwi. Inny tylko sprawdzał, jak daleko odejdzie od brzegu, i wpadł w dół. To są okropne tragedie, rodziny proszą o szukanie ciał, pokazują, gdzie się ktoś topił - mniej więcej, bo to bardzo trudno określić na większym akwenie, a jak są silne prądy, to po jakimś czasie ciało może już być nawet we Włocławku na tamie. Chociaż na Wiśle i tak nie ma aż tylu zdarzeń, częściej są na gliniankach i dzikich kąpieliskach pod Warszawą.

Kiedy jedziemy na akcję, w samochodzie każdemu nurkowi czterech innych pomaga się ubrać. Zakładamy "suche" skafandry. Nawet kropla wody nie może się dostać do środka, bo w różnych wodach nurkujemy, a poza tym chodzi o jak najmniejszy kontakt z osobami, które wyławiamy. Nurka trzymamy na kablolinie i idzie z rozpostartymi rękoma na zasadzie wahadła. Żmudna robota. Czasochłonna. Większość poszukiwań robi się po omacku, bo nasze wody nie są przejrzyste - co z tego, że mamy latarkę, jak rękę się widzi przed nosem, nic więcej.

Masz minutę

JRG3. - W pokojach czuwamy po czterech, dobrani według chrapania (śmiech). Nawet kiedy akurat nic się nie dzieje, każdy jest czujny. W domu, jak się budziłem, od razu patrzyłem na ścianę, tam, gdzie w jednostce zapalają się światła alarmowe. Żona pyta, co ja robię - patrzę, a ja ubranie na podłodze z przyzwyczajenia rozłożyłem! Kiedy rozlega się alarm, to do wyjazdu masz minutę.

Dzień strażaka

- Pracujemy 24 godziny, potem dwa dni przerwy i znów doba. Tu nie ma tak, że jak się akurat nic nie dzieje, to laptopik i kawka. Jeden dzień w tygodniu poświęcamy na konserwację sprzętu, samochody też nie są takie czyste same z siebie. Dbamy o teren wokół jednostki, kosimy trawę, dokonujemy napraw. Co roku mamy testy sprawności fizycznej, więc gramy w piłkę, w siatkę, biegamy, chodzimy na siłownię. Przychodzi też dużo wycieczek szkolnych, chcą zwiedzić jednostkę, zapoznać się z naszą pracą, więc je oprowadzamy. No i szkolenia praktyczne i teoretyczne, codziennie. W piwnicy są "katakumby", możemy tam ćwiczyć, mamy np. drzwi do wyważania. A to jest nasz Buster, manekin, ratujemy go z różnych opresji. Ciężki, nosi ciuchy jak człowiek. Niedługo będzie miał kolegę.

Dym prawdziwy i nieprawdziwy

- Komora to symulacja akcji w trudnych warunkach, na nieznanym terenie - obowiązkowa na początku służby i powtarzana co dwa lata. Najpierw są badania lekarskie, a dla tych, którzy dostaną zgodę, rozgrzewka, czyli podciągnięcia na młocie, ergonometrze siłowym, 50 kg, ćwiczenia na bieżni i rowerze stacjonarnym, ale nie w szortach i koszulce, tylko w ubraniach ochronnych, z ciężkim aparatem powietrznym na plecach. Wspinasz się też na tzw. drabinę bez końca, ruchomą. Później kompletnie wykończony wchodzisz do wypełnionego dymem kontenera, który masz przejść przy migających światłach stroboskopowych, w gorącu (są tu nagrzewnice do 100 stopni i więcej), w potwornym hałasie, często na czworakach, przeciskając się między kratami, podciągając na rękach przez ciasne włazy, wahliwe okna i rury. Każdy twój ruch obserwowany jest na ekranach. Sprawdzają, czy nie masz klaustrofobii, czy nie wpadniesz w panikę. Gdybyś zasłabł, włączy się czujnik bezruchu.

W komorze jest dym teatralny, z dmuchawy scenicznej, jak pani zdejmie kask, to się nic nie stanie. Prawdziwy dym jest gorący i są w nim gazy, którymi można się podtruć. W czasie szkoleń ćwiczymy w komorze rozgorzeniowej, kiedyś w pustostanach na Młocinach robiliśmy symulacje pożarów, to dopiero było przeżycie. Dym czarny, nic nie widać, temperatura pod sufitem chyba z 800 stopni, leżeliśmy plackiem, bo na podłodze chłodniej, i obserwowaliśmy, co się dzieje, jak pożar się rozprzestrzenia . Taka temperatura momentalnie powoduje zmęczenie, można pracować 15-20 minut. Woda, którą podajemy, odparowuje, para ma ponad 100 stopni, jakby nie sprzęt, tobyśmy nie przeżyli. W starych maskach były takie śmieszne wycieraczki, które trzeba było przekręcać ręcznie, teraz mamy nowoczesne aparaty nadciśnieniowe. Jeszcze tylko klimy brakuje, ale nasi eksperci pracują nad tym (śmiech).

Strażacy zawsze w pogotowiu. Tak ratują ofiary wypadków [DUŻY KADR]


Tu trzeba być pasjonatem

- To jest ciężka praca, stresująca niesamowicie, o różnych godzinach, w różnych warunkach, gorąc, zimno, mokro, czasem nie ma nawet czasu zmienić ubrania. Siadają kręgosłupy od dźwigania, stawy. Trzeba być silnym psychicznie, człowiek się naogląda ludzkiego nieszczęścia. I jest jak w wojsku, dystynkcje, szarża, meldowanie się, szkolenia, alarmy, kontrole, ćwiczenia w nocy. Niektórzy rezygnują.

JRG3. - Najpierw przez dwa miesiące poligon: teoria, symulacje, biega się, zapoznaje ze sprzętem i kiszki rozwija i zwija, rozwija i zwija. Kiszki, czyli węże. My mamy takie swoje określenia, np. orzeszek to kask, dewotka - drabina D10W, a Józef - młotek 5 kg. Jak św. Józef zastuka, to każdy otwiera (śmiech). W ośrodku szkolenia sprawdzają, jak ktoś reaguje na brak snu, jak sobie radzi z pracą w grupie. Tu zawsze trzeba działać razem, mieć do siebie zaufanie, bo od tego zależy nasze życie i zdrowie.

Akcja samogaśnicza

JRG3. - Kiedyś mówiliśmy żonom, czym się zajmujemy, ale jak usłyszały parę historii, to już więcej nie chcą. Bo ciągle by się martwiły. Zdarzają nam się poparzenia, zranienia w czasie akcji. Na szczęście niezbyt często. Kiedyś, jak wracaliśmy z akcji, było zwarcie w naszym samochodzie gaśniczym: ludzie na ulicy machają, to my zadowoleni też im machamy, no i jak się zorientowaliśmy, to nastąpiła szybka akcja samogaśnicza. Zdarzają się wypadki, ja w drodze na akcję miałem cztery kolizje. I raz się poważnie podtrułem. Ale chwile grozy przeżyłem, kiedy gasiliśmy samochód jednej pani prokurator i okazało się, że w środku jest granat. Jak panowie w kominiarkach zdetonowali go w specjalnej skrzynce, to z nerwów nawet nie byłem w stanie papierosa palić.

JRG3. - Po szczególnie ciężkich akcjach musimy odreagować, rozmawiamy z kolegami albo mamy spotkanie z psychologiem, debriefing. Ratuje nas też poczucie humoru. Pamiętam dowódcę, który ciągle żartował, np. tłumaczył gapiom w czasie akcji, że cierpi na dymofobię (śmiech).

Tęcza się nie pali

- Czy często się zdarza, że ktoś utrudnia akcję ratunkową? Bywają absurdalne sytuacje. Kiedyś szyb windy się palił w bloku, gasimy, a jakaś lokatorka otwiera drzwi i z pretensjami, że jesteśmy za głośno, a ona musi rano iść do pracy. Albo ludzie pytają, czy możemy jeździć bez używania sygnałów dźwiękowych.

Strażacy, którzy w czasie Marszu Niepodległości 2013 przyjechali na pl. Zbawiciela gasić artystyczną instalację Julity Wójcik, zostali zaatakowani przez tłum wrzeszczący: "Wypierdalać!", rzucający kamieniami i flarami.

- Nas powinna chronić policja, a tam był jeden radiowóz. To co oni mogli zrobić wobec tego tłumu? Dowódca mówi, że się wycofujemy. O, tu jest kolega, najmłodszy, niech pani opowie, jak do tęczy jechał . - Byłem tu w Warszawie nowy i nagle alarm, że się tęcza pali. No myślę, na pewno nie dam się nabrać: po pierwsze, to w nocy nie ma tęczy, a po drugie tęcza się nie pali, nie? (śmiech).

Wóz i adrenalina

- Teraz trudno o stabilną pracę, jest kolejka chętnych. Jedni przyszli, bo mają tradycję rodzinną, innych kolega namówił, jeszcze inni od zawsze chcieli tu pracować. Ale nie znajdzie tu pani jednego: kogoś, kto by przyszedł dla pieniędzy. 1700 zarobi taki młody strażak i owszem, są potem różne dodatki, ale to nie jest pewne. Dlatego dorabiamy, ale praca w straży musi być zawsze na pierwszym miejscu. Ta praca to jest głównie ogromna satysfakcja. Medali łatwo nie dają, ale mamy świadomość, że bez naszej pomocy ktoś by nie przeżył. Co prawda rzadko słyszymy "dziękuję", tyle że ci ludzie są często w bardzo silnym stresie. Poza tym niektórzy zazdroszczą nam, że jako dorośli bawimy się tym, czym chyba każdy w dzieciństwie. To prawda, to przyjemność siedzieć w takim samochodzie. A poważnie, to podoba mi się, że każdy dzień jest inny, nie da się przewidzieć. Pewnie, że od tej adrenaliny można się uzależnić.

Projekt graficzny Ostre Reklamy - Michał Adamowski | Wykonanie U Ciwersa - strony internetowe Nowy Targ